7 sie 2013

01. Pożar

"Pamiętacie, kiedy byliście małymi dziećmi i wierzyliście w bajki, marzyliście o tym, jakie będzie wasze życie? Biała sukienka, książę z bajki, który zaniesie was do zamku na wzgórzu. Leżeliście w nocy w łóżku, zamykaliście oczy i całkowicie, niezaprzeczalnie w to wierzyliście."


          Czułem się strasznie ociężale, ale czego mogłem się spodziewać po trzygodzinnym siedzeniu na niewygodnym krześle z okropnym zgniłozielonym obiciem. Wpatrzony w ekran komputera, zastanawiałem się, dlaczego właśnie tak wyglądały całe moje wakacje. Odkąd pamiętam, początek letnich ferii uznawałem za najgorszy okres swojego życia – i tak niezbyt ekscytującego. Przez przezorną i wiecznie zapracowaną matkę nie mogłem wychodzić na zewnątrz, co tłumaczyła: „złym wpływem środowiska na jednostkę”.
          Prychnąłem pod nosem, kiedy usłyszałem, jak beznadziejnie to brzmiało. Jedyne, co źle na mnie działało, to ona, i zdawało się, że matka doskonale o tym wiedziała. Naprawdę myślała, iż odizolowanie od społeczeństwa wyjdzie mi na dobre? Dziwiłem się, jak mogła sobie pozwolić na wysłanie mnie do szkoły z internatem. Z pewnością umierała ze strachu. Ta, akurat.
          Z matką to zawsze było tak, że najbardziej zaangażowana w moje życie stawała się podczas kontroli opieki społecznej. Zazwyczaj wysyłali dwie osoby, które wchodząc do naszego domu, miały na twarzy taką samą obojętność, jaką zazwyczaj odszukiwałem na tej należącej do matki. Przerażająco spokojni pracownicy opieki społecznej rozglądali się po mieszkaniu, a następnie przepytywali i mnie, i przybraną matkę, choć co roku mówiliśmy to samo, jakbyśmy zdążyli nauczyć się zeznań na pamięć. Potem zagadywali tak długo, aż któreś z nas nie podziękuje za fatygę i zaproponuje kawy, której tak czy siak nie wypiją do końca. Nigdy nie zrozumiałem, dlaczego za każdym razem o nią proszą. Może była to jeden ze sprawdzianów, które musieliśmy przejść? Sam nie wiem.
          Oparłem się, znudzony, o niewygodne krzesło i odchyliwszy głowę, spojrzałem bezmyślnie w sufit. Naprawdę nie miałem zamiaru siedzieć całe wakacje w domu, choć na to się zanosiło, gdy patrzyłem na ciągle zapracowaną matkę – nazywaną przeze mnie Rackell, po imieniu. Ciągle gdzieś wychodziła, wymigując się od domowych obowiązków, a ja tkwiłem między czterema ścianami niczym w więzieniu z komfortowymi warunkami do życia. Gdyby nie przychodząca codziennie na godzinę wynajęta przez Rackell sprzątaczka, Muriell, na pewno już dawno zwariowałbym z samotności. Co dziwne, lubiłem tą dziwną, podstarzałą kobietę z ufarbowanymi na rudo włosami z siwymi witkami, które i tak przebiły się przez barwnik. Ponadto przychodząca od kilku lat sprzątaczka wydawała się być mi o dużo bliższa niż matka.
          Zerknąłem niespokojnie na zegar wiszący na przeciwległej ścianie, gdzie widniała godzina jedenasta, co oznaczało, że Muriell mogła wpaść lada chwila. Mimowolnie uśmiechnąłem się szeroko, ciesząc się jak głupi z powodu jej przybycia. Naprawdę lubiłem jej towarzystwo, choć za wszelką cenę starałem się nie dać tego po sobie poznać. Chyba każdy szesnastolatek zrobiłby to samo, bo w tym wieku nie chcemy pokazywać dobrych cech, a przynajmniej właśnie tak usprawiedliwiała to Muriell. Mówiła wtedy:
          - Nastolatki tak mają, że rośnie im testosteron, jak nie pokażą, jacy to są źli i okropni, ale tak naprawdę są dziećmi szukającymi własnej drogi. Każda matka powinna o tym pamiętać. – Moja o tym nie wiedziała.
          Wstałem z krzesła, po czym rozciągnąłem mięśnie, wyprężając się niczym kot, przez co usłyszałem ciche strzyknięcia kości. Kiedy wydawałem się na tyle giętki, by nie czuć się odrętwiały, minąłem próg gabinetu matki i ruszyłem korytarzem ku schodom. Kątem oka dostrzegałem nowoczesne czarno-białe obrazy w dziwnych, geometrycznych kształtach i białe ściany. Dziwiłem się Rackell, że idąc do łazienki, nie biegnie czym prędzej, przestraszywszy się ciemnych cieni, które ramy dawały  pod osłoną mroku. Nawet teraz – w oświetlonym korytarzu – miałem wrażenie, że afrykańskie czarno-białe totemy wpatrują się we mnie maniakalnie, dlatego czym prędzej przemierzyłem korytarz w kilku susach i pospiesznie zszedłem po schodach, robiąc więcej hałasu, niż zamierzałem. Wiedząc jednak, iż byłem całkowicie sam, nie przejąłem się tym zbytnio.
          Zaraz po wejściu na najniższy poziom domu, powitały mnie jasne beżowe ściany i masa wolnej, niezagospodarowanej przestrzeni. Złociste panele zakrywał jedynie biały dywan, który tworzyły wyłącznie idealnie wyczyszczone frędzle oraz ciemny stolik do kawy z dębu. Stał naprzeciwko śnieżnobiałej kanapy tworzącej zgrabne L. Ścian nie zdobił żaden obrazek czy chociażby doniczka z pozbawionym wody kwiatem, ponieważ matka sądziła, iż salon powinien być bezosobowym pomieszczeniem. Cóż, z pewnością ona sama także uważała się za bezosobową kobietę.
          Ruszyłem powoli do rzędu kuchennych szafek, które zakrywały w całości ścianę. Wyjąłem z nich duży brązowy kubek i wypełniłem go po brzegi świeżą, gorącą kawą. Upiłem łyk. Z każdym kolejnym kofeina coraz bardziej parzyła mnie w język. Ból ten sprawiał mi dziwną przyjemność, więc nie poprzestałem sączenia napoju.
          Nie wiedziałem, ile stałem w bezruchu, opierając się o dolną półkę. Moja głowa wydawała się dziwnie pusta i niepotrzebna. Nawet po usłyszeniu dzwonka do drzwi potrzebowałem dobrych pięciu minut, by otworzyć.
          - Witaj, kochanie – powitała mnie ciepło Muriell i poklepała czule po ramieniu. – Masz zamiar mnie dzisiaj wpuścić?
          Posłusznie przepuściłem kobietę, następnie podążając z nią do kuchni. Muriell nadawała domu za każdym razem całkowicie innej aury – w pogrążonym w półmroku i milczeniu budynku każde pomieszczenie rozświetlał blask lampy, a smutną ciszę rozpraszał odgłos kuchennej krzątaniny, pobrzękiwania naczyń oraz wesołych rozmów. Dopiero wtedy bezosobowy salon choć na chwilę przestawał wyglądać jak po przeprowadzce, a jął przypominać dom – miejsce, do którego zawsze chciało się wracać.
          - Słyszałeś, co tam u naszej Khloe? Dawno maleńka się nie odzywała – zagadnęła w zamyśleniu Muriell. Szczerze mówiąc, ja nie tęskniłem za moją rozkapryszoną, przyrodnią siostrą. – Czy w tych czasach na obozach muzycznych naprawdę nie ma już telefonów?
          Zaśmiałem się cicho stojąc u progu kuchni, oparłszy się o ścianę. Wyblakłe już rudawe włosy kobiety ledwo dotykały ramion, a jednak zdołała spiąć je w drobnego koka.
          - Są, ale chęci na rozmowy z rodziną nie przychodzą tak łatwo w jej wieku – wyjaśniłem, sam nie wiedząc, czy nabijam się z siostry, czy rzeczywiście tak sądzę. Tak jak się tego spodziewałem, kobieta zgarbiła się nad przygotowywanym posiłkiem i postarzała się o kilka lat. – Ale nie bój się, do mnie się nawet nie odzywa, jak jest w domu.
          Muriell zaśmiała się cicho pod nosem, po czym odwróciła się ku mnie i puściła mi oczko z dziwnym uśmiechem na twarzy. Za to darzyłem ją sympatią – nigdy nie pozwalała, by zły nastrój zagościł na jej twarzy dłużej niż parę sekund.
         Podszedłem do stołu i przycupnąłem na jednym z obitych dziwnym białym materiałem krzeseł – równie idealnie wyczyszczonych i bezosobowych jak cała reszta salonu. Po chwili Muriell ułożyła pudełko truskawek na stole i miskę, do której kolejno wrzucała obdarte z zieleniny owoce.
          - Kiedy wraca twoja matka? – zagadnęła, choć wątpiłem, czy aby na pewno chce znać odpowiedź. – Od tak dawna jej nie widziałam, że nawet nie pamiętam, jakiego koloru ma oczy.
          - Witaj w klubie. Nawet nie jestem pewny, czy jej włosy są czarne, a może jasnobrązowe.
          Muriell odstawiła w zamyśleniu nóż. Spojrzałem na nią zdziwiony, jednak ta, ku mojemu zaskoczeniu, również dosiadła się do stołu i umościła swoją starą, pokrytą bliznami dłoń na mojej. Poczułem się cudownie, wiedząc, że jest choć jedna osoba, która ma dla mnie odłożone miejsce w sercu.
          - Kochanie – zwróciła się do mnie czule – wiedz, że twoja matka stara się pogodzić pracę z macierzyństwem, ale w tych czasach naprawdę nie jest łatwo być kobietą sukcesu z dwojgiem prawie dorosłych dzieci.
          Delikatnie wyplątałem dłoń z naszego bezradnego uścisku i chwyciłem rękę Muriell tym razem obiema. Kobieta uśmiechnęła się szeroko, po czym, jakby nigdy nic, wróciła do przyrządzania truskawek.
          - Wiesz, znalazłam coś dzisiaj – zaczęła tajemniczo. – Pewnie uznasz mnie za wariatkę, ale uważam, że nie może być to zbiegiem okoliczności. Pewnie myślisz: o czym ta starucha gada, ale ja wiem swoje i jeżeli... – Muriell trajkotała dalej, a jedyną rzeczą, o jakiej pomyślałem, była sprawa, która doprowadziła kobietę do tak dziwnego stanu.
          - Muriell, po prostu powiedz – wyszczerzyłem się do niej. Ona również się uśmiechnęła, a zaraz potem widziałem tylko jak jej spłowiałe włosy zniknęły za ścianą, po czym podskakując wesoło, wróciły wraz z całą postacią.
          Przejęcie malujące się na twarzy Muriell zaczynało mnie zastanawiać i jednocześnie napawać lękiem. Nie rozumiałem, jak ważne będą dla mnie przyszłe wydarzenia.
          - Kiedy na ciebie patrzę, poważnie zaczynam dostawać pietra – wyznałem, śmiejąc się, jednak kobieta pozostała niewzruszona. – Muriell, o co chodzi?
           Rzuciła jakąś gazetę na stół tak zdenerwowana, że zastanowiłem się, czy powinienem do niej zaglądać.
          - O to – oznajmiła, przerażona. Widząc, iż nie mam pojęcia, co powinienem zrobić ze „znaleziskiem”, dodała, zniecierpliwiona: – Strona szósta.
          Coraz bardziej ciekawy ułożyłem przed sobą gazetę, po czym zacząłem ją wertować.
          Pierwsza, trzecia... szósta.
          Z początku nie rozumiałem obaw opiekunki. Wielki, wytłuszczony tytuł, głoszący rocznicę nieznanego mi pożaru, wcale nie wydawał mi się straszny ani godny przejęcia. Patrząc jednak na twarz Muriell, coś kazało mi się zastanowić nad artykułem. Przeczytałem jeden raz, a potem kolejny, jednak nadal nic z tego nie rozumiałem.
          - Wybacz mi Muriell, ale nie mam pojęcia, czym się tak przejęłaś – wyznałem bez ogródek.
          Kobieta wywróciła teatralnie oczami, podszedłszy do stołu, i wyrwała mi gazetę. Po chwili oddała mi ją jednak z wahaniem.
          - Po prostu przeczytaj jeszcze raz.
          Tak zrobiłem.

ROCZNICA TRAGEDII W WOLLSFALLS
Cała Ameryka pamięta wielki pożar sprzed siedmiu lat. Miał miejsce w 2005 roku, 16 kwietnia, który dotknął niemal całą dzielnicę starych domów w Wollsfalls. Jak ustalili śledczy, ogień zapłonął wpierw w domu należącym do rodziny Oakleyów, by następnie pochłonąć po 4 budynki na zachód i wschód. Łącznie zginęło dokładnie dziewięćdziesiąt jeden osób plus zwierzęta takie jak: psy, koty, krowy i konie. Co dziwne, w domu Oakleyów nie znaleziono żadnych ciał prócz zwłok należących do ojca dwójki chłopców (Kaina Oakleya, lat jedenaście oraz Charlesa Oakleya, lat dziewięć) – Johna Oakleya. Kolejne trzy lata po tragedii policja starała się rozwikłać sekret zniknięcia dwójki dzieci, jednak tajemnica nie została rozwiązana po dziś. Niektórzy eksperci negują wiadomość, że chłopcy mogliby przeżyć, a wyjaśniają ich zniknięcie bardzo prosto – całe szczątki spłonęły, choć teoria ta nie posiada wielu zwolenników.
Sytuacja nie została powtórzona w pozostałych domostwach. Policja uważa, że chłopcy uciekli, choć nikt nie ma pojęcia, dlaczego nie chcieli się ujawnić. Została postawiona również teza, iż dzieci zostały zamordowane przez dzikie zwierzę, terroryzujące tamte rejony w okresie wybuchu pożaru. Do dziś nikt nie ma pojęcia, co rzeczywiście mogło się wydarzyć podczas tej strasznej nocy.
Ci, którzy przeżyli, opisują zdarzenie jako normalny wieczór, który z czasem okazał się ostatnim dla wielu z ich bliskich. Często mówią też, iż myśleli, że również zginą.
Dziś jednak idziemy dalej, a tajemnice przeszłości ciągle ciążą policji. Nasza gazeta postanawia więc spróbować raz jeszcze. Dodajemy poniżej znalezione zdjęcia dwójki braci, którzy pozując, mieli po jedenaście i dziewięć lat. Być może rozpoznają państwo dzieci i dzięki temu pomogą doprowadzić sprawę do końca.

          Nic nie rozumiejąc, przeniosłem wzrok na zdjęcia zaginionego rodzeństwa. Z początku nie dowierzałem własnym oczom, jednak im rozpaczliwiej szukałem cech wyglądu, które miały świadczyć o błędnych założeniach, tym widziałem, iż chwytam się ostatniej deski. Nie chciałem, by to była prawda. To nie mogła być prawda.
          - Co to ma znaczyć? – zapytałem, zszokowany odkryciem. Muriell wydawała się skurczyć, a jednocześnie nabrać pewności. – To jest jakiś chory żart?
          Kobieta łypnęła na mnie spode łba, a ja po prostu przestałem odczuwać jakiekolwiek wyrzuty sumienia. Ja tylko chciałem, żeby to nie okazało się prawdą, a robiąc wszystko, by tak się stało, wyłączyłem na jakiś czas uczucia.
          - Charlie, doskonale wiesz, iż nigdy nie zrobiłabym czegoś tak głupiego – usprawiedliwiała się, chociaż dałbym głowę, że w jej tonie dało się usłyszeć... karcenie?
          - Widać się myliłem – odparłem z jadem, po czym odrzuciłem gazetę na stół tak szybko, jakby parzyła mnie w ręce.
          Wstawszy, wpierw minąłem wciąż powtarzającą moje imię Muriell, a następnie wyszedłem z domu frontowymi drzwiami, starannie ukrytymi za schodami na piętro. Nie omieszkałem przy tym nimi trzasnąć tak głośno, iż framuga zadrżała od siły uderzenia. Idąc, wciąż słyszałem cichy, rozpaczliwy głos Muriell, który towarzyszył mi tak długo, jak długo pozostawałem w bezruchu. By pozbyć się kłębiących się w głowie myśli zacząłem więc biec, co choć w minimalnym stopniu pomogło mi wyciszyć wrzaski wydobywające się z mojej głowy. Pędziłem przed siebie tak daleko, że po jakimś czasie przestałem poznawać otoczenie. Nie obchodziło mnie to.
          Wiedziałem, że to wszystko przypomina niskobudżetowy film, w którym na koniec okazuje się, że matka była ćpunką i podczas chwili słabości zostawiła dziecko na śmietniku. Ale ta gazeta, te zdjęcia... To wszystko nie miało sensu. Od zawsze wychowywała mnie Rackell, a po sześciu latach towarzyszyła wredna Khloe. Szczerze mówiąc, pasowało mi takie życie. Owszem, czasami bywało ciężko. Owszem, najczęściej chciałem wyjść z bezosobowego domu Rackell i pobiec tam, gdzie odnalazłbym spokój, jednak to wciąż była moja matka. Niezależnie jak bardzo nie chciałem tego przyznać.
          Teraz byłem do tego zmuszony, gdyż podświadomie wierzyłem w tę całą historię, choć nie potrafiłem jeszcze przyjąć nowych informacji do podświadomości.
          Nogi bolały mnie od ciągłego biegu, a oddech przychodził z coraz większą trudnością. Nie chciałem się zatrzymywać, jednak natłok myśli pozbawił moje ciało kontroli. Wykonywało czynności odruchowo, bez mojej zgody. Byłem zmęczony? Stawało. Potrzebowało odpoczynku? Podążało w kierunku ławki.
          Zrezygnowany, posłuchałem go, wciąż widząc przed oczami sen, ale jak teraz o tym myślałem, przypominało raczej wspomnienie. Usiadłem, jednak wszystkimi zmysłami odbierałem całkiem inną rzeczywistość – tą, z mojej głowy. Przede mną biegła blondwłosa kobieta z wiaderkiem wypełnionym maleńkimi, różnobarwnymi muszelkami. Znaczyła na piasku drogę, a ja podążałem za nią, olśniony jej blaskiem i uśmiechem. Czułem pod stopami krople odłączające się od spieniających fal, a na twarzy słońce. I kiedy miałem już zatracić się w wspomnieniu, szara, deszczowa sceneria nieznanego parku powróciła, a spadające z nieba krople zraszały moje włosy. Machinalnie dotknąłem ich, wspominając zdjęcie młodszego z chłopców. Nie przypominały barwą moich, jednak mimo wszystko wydawały się podobne.
          Wciąż pragnąłem odnaleźć jakiś błąd – zły kolor oczu, może błąd w wieku chłopca wyglądającego jak mój bliźniak, jednak im dłużej chwytałem się ostatniej deski ratunku, tym bardziej zaczynałem przyjmować prawdę.
          Nie wiedziałem, co robić. Z jednej strony chciałem zadzwonić do Jareda, ale doskonale wiedziałem, że ten wyśmieje całą sytuację i zaprosi mnie na piwo, a z drugiej pragnąłem porozmawiać z Muriell, ale i to odpadało, gdyż wstydziłem się spojrzeć jej w twarz.
          Rozglądnąłem się dookoła, starając się dojrzeć rozwiązanie. Natrafiwszy wzrokiem na rudowłosą dziewczynę siedzącą obok mnie, odsunąłem się gwałtwnie, niemal upadając na trawę.
          - Przepraszam, chyba się mnie nie spodziewałeś. – Wyszczerzyła się do mnie szeroko.
          - Nie, raczej nie – warknąłem, po czym schowałem twarz w dłoniach. Dlaczego to wszystko musiało być takie trudne?!
          Starałem się wyciszyć na wszystkie dźwięki z parku, z ulicy. Chciałem pogrążyć się w ciszy, jednak ani jedna z tych rzeczy nie miała zamiaru przestać hałasować.
          - Wszystko w porządku? – zagaiła nieznajoma.
          Wywróciłem teatralnie oczyma, podirytowany namolnością dziewczyny.
          - Sama oceń – zachęciłem, zwróciwszy swój wzrok na jej wiecznie uśmiechniętą twarz. – Załóżmy, że żyjesz sobie jak księżniczka w pałacyku, ale jednak czujesz się samotna. I nagle dowiadujesz się, że to nie twoje życie, że kucyk i król nie należą do ciebie, a gdzieś daleko, za lasami, za górami jest inny konik, który nadal na ciebie czeka. Uwierzysz w bajeczkę i pójdziesz mu na ratunek, czy zostaniesz i nadal będziesz żyć w kłamstwie?
          Uśmiechnąłem się chytrze, ale, o dziwno, dziewczyna wyglądała tak, jakby naprawdę zastanawiała się nad odpowiedzią. Po chwili odparła:
          - Wiesz, chyba zostałabym w zamku. I co, że król i kucyk nie należą do mnie. Przecież ten prawdziwy – zaakcentowała ostatnie słowo – koń nie musi być lepszy od tego, którego miałabym w zamku.

***

          Po wyjściu, którego pożałowałem, kiedy tylko przekroczyłem próg domu, myślałem w kółko o tym dziwnym artykule i o przerażonym spojrzeniu Muriell wręczającej mi gazetę. Wciąż nie mogłem przetrawić tego, co ujrzałem w prasie – zdjęcia małego chłopca z uśmiechniętymi brązowymi oczami i ostrzyżonymi na rekruta włosach w tym samym kolorze. Wiedziałem, że nie mogłem się pomylić. Mimo wszystko, każdy człowiek pozna swoją podobiznę, tyle że o kilka lat młodszą.
          Patrząc na rozciągnięte w uśmiechu, wąskie usta dostawałem gęsiej skórki. W głębi duszy czułem, iż właśnie dowiedziałem się prawdy, a mimo to nie pozwalałem jej przedostać się do mojego serca. Wtedy okazałoby się bowiem, że całe moje dotychczasowe życie było nienagannie dopracowanym kłamstwem. Owszem, wcześniej sam zacząłem już coś podejrzewać, ale to? To przewyższało wszystko, co zdołałbym sobie wyobrazić.
          Najważniejszym pytaniem, które kuło mnie w serce było: skąd moja matka mnie wzięła? Dlaczego tylko mnie i kim teraz był Kain, mój starszy brat?
          Nagle przed oczami ujrzałem radosnego chłopaka z równie brązowymi oczami, co moje, jednak te jego posiadały dziwną głębię, która oświadczała każdemu innemu, że jest wyjątkowy i... odważny. Oboje mieliśmy różne rysy – ja łagodne, on zadziorne, ale przy tym  szczególnie dobre.
          Rozejrzałem się dookoła z zakłopotaniem, gdyż spostrzegłem, że przez całą drogę samoistnie wracałem do domu. Oczy zaszły mi łzami, kiedy pomyślałem o biednej Muriell, więc ostatecznie przemierzyłem kilka dzielących mnie od ganku metrów truchtem. Przy drzwiach poczułem, jak moje tętno przyspiesza, a wszystkie kończyny całkowicie zamierają, czekając na kobietę.
          Wreszcie, kiedy zacząłem się zastanawiać, czy opiekunka nie zrobiła niczego głupiego, drzwi otworzyły się, skrzecząc, ukazując pulchną twarz kobiety. Jej szare oczy były nabrzmiałe od płaczu, a wyblakłe, rude włosy poprzylepiały się do policzków dzięki wilgoci na twarzy. Na ten widok skurczyłem się w sobie.
          - Przepraszam, Muriell – wyrzuciłem z siebie, po czym instynktownie przytuliłem opiekunkę z całych sił. Co prawda sięgała mi jedynie do ramion, lecz mimo wszystko poczułem na skórze, jak się śmieje. – Naprawdę przepraszam.
          Muriell odepchnęła się ode mnie delikatnie z widocznie poprawionym humorem. Jej oczy znów tryskały energią.
          - Chodź, nic się nie stało, dziecko. – Zbagatelizowała moje wcześniejsze zachowanie machnięciem dłoni. – Kiedy cię nie było, poszperałam trochę w albumach.
          - Znalazłaś coś? – zapytałem, choć nie byłem pewny, czy chcę znać odpowiedź.
- Wchodź, to ci pokażę.
          Najpierw weszła Muriell, potem ja. W domu panował idealny porządek, jak przed moim wyjściem. Jedyne, co się zmieniło, to zdjęcia poukładane w schludnych kupkach na kuchennym stole. Ciekawy, podszedłem bliżej, po czym przyjrzałem się uważnie fotografią. Większość przedstawiała małą Khloe lub matkę. Zaledwie  pięć należało do mnie. Wszystkie zostały zrobione po dziesiątym roku życia.
          - No więc poszperałam w albumach, ale nie znalazłam żadnego zdjęcia z tobą sprzed siedmiu lat. Najwcześniejsze pochodzi z twoich dziesiątych urodzin.
           Spojrzałem na kobietę, zaintrygowany.
          - Naprawdę nie ma nic z wcześniejszych wydarzeń? – chciałem wiedzieć.
          Muriell zaprzeczyła jednak smutno głową, lecz w połowie czynności jej oczy zabłysły ekscytacją. Kobieta pomruczała coś pod nosem i ruszyła ku oszklonej gablocie, gdzie znajdowały się wszystkie zdjęcia. Patrzyłem, jak wyciąga to jeden, to drugi album, by ostatecznie wyciągnąć jakiś mały kawałek papieru. Przypuszczałem, iż ściska w dłoni fotografię.
          - Co tam masz? – zawołałem z kuchni, równie zaciekawiony jak Muriell.
          - Twoje zdjęcie – oznajmiła całkowicie swobodnym tonem. – Spójrz.
          Chwyciłem fotografię. Po bacznym przeglądnięciu się widokowi, spojrzałem, zszokowany, na opiekunkę.
          - Mam na nim może z cztery lata.
          Muriell pokiwała głową ze zwycięską miną.
          - Tutaj, obok ciebie, jest ucięta ręka. – Wskazała pomarszczonym palcem miejsce, o którym mówiła. – Uważam, że stał tu twój brat. 

***

I oto rozdział bo dość długiej przerwie, jednak mimo to się cieszę, że się w ogóle pojawił. Zapewne stałoby się to szybciej, ale przeprowadzałam się i po prostu nie było czasu. Przepraszam wszystkich za zaległości, ale większość już została przeczytana, ale nieskomentowana. Wybaczcie mi to, dobrze? 
Do spraw organizacyjnych. Czekam na szablon od Oli. Już go widziałam i naprawdę jest przepiękny. Będziecie dumni. ;) Rozdział dedykuję Arszenikowi, chociaż tak naprawdę nie wiem, jak opisać powód. Może wystarczy to, że jest? Tak, to chyba dobre określenie. 
A ja mam do was wielkie, ważne pytanie. Po części już się zdecydowałam, ale czy czytalibyście bloga o cofaniu czasu? Mam zamiar założyć. Dobrze, do zobaczenia i do napisania. Jestem dumna z tego rozdziału, chociaż mam wrażenie, że następny jest lepszy. Pozdrawiam!

15 komentarzy:

  1. Rozdział mi się podoba. Bardzo. Jest taki konkretny. Treściwy. Niczego mi w nim nie brakuje. Odwaliłaś kawał dobrej roboty - tak, to zdecydowanie moja ulubiona praca, która wyszła spod Twojej ręki. Dlaczego?
    Bo lubię Charliego. A lubię go dlatego, że jest naturalny, że jest mądry i że jest. Gdybyś obsadziła kogoś innego na jego miejscu pewnie byłoby gorzej.
    Cholera, i skąd Ty znasz takie słowa jak "jął"? Mówisz, że to ja świetnie piszę - głupia, spójrz na siebie. :D
    Rackell (cudne imię) przypomina mi moją Lynn. Zołzy powinny się poznać. ;>
    Muriell już darzę sympatią, bo to typowa dobra duszyczka. Boję się za to Kaina. Boję? Tak, chyba tak. Boję się jego reakcji na widok Charliego - no bo w końcu do spotkania dojdzie - boję się jego zachowania. I chyba go nie polubię, chyba będzie tym, którzy nadają sens opowieści, a zarazem przysporzą wielu problemów.
    Hahaha, widzę, że nasz Arszenik zbiera same dedykacje. :D Nie, wcale nie jestem zazdrosna. -.-"

    Całuję Cię i ściskam mocno, Monika.

    OdpowiedzUsuń
  2. Po pierwsze pani powyżej zasługuje na naganę. Po drugie, bardzo dziękuję za dedykację. Była miłym zaskoczeniem, aż do uśmiechu. No i po trzecie: rozdział.
    Podobał mi się, zero niepotrzebnych i nudnych opisów, właściwie przez cały czas coś się działo, a nie wiedzieć czemu, Murriel skojarzyła mi się z Moirą z American Horror Story. Pewnie przez te rude, farbowane włosy. W każdym razie bardzo sympatyczna postać, z kolei Charlie wydaje mi się na te chwilę typowym nastolatkiem, szybko się zdenerwował (w zasadzie nic dziwnego, wiarygodna reakcja), niepotrzebnie wybuchł, musiał przemyśleć, przeprosić. Nic nie mam mu do zarzucenia, ale nie wiem, czy bardziej nie polubię Kaina. Jeśli przypuszczenia tej pani powyżej się sprawdzą i będzie przysparzał kłopotów, to jeszcze lepiej. Postać na swój sposób dynamiczna i w zasadzie nie mogę się doczekać ich spotkania. Jeśli zbudujesz charaktery na zasadzie przeciwieństw w jakimkolwiek stopniu, będzie ciekawie. A samej Rackell nie lubię, chyba nawet o to chodziło. To tyle na ten moment, nastepnym razem już będę pierwszy, innej opcji nie ma.
    A co do bloga o czasie, moją opinię znasz aż za dobrze. :D
    Do następnego.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przez połowę rozdziału zastanawiałam się, jaki ma on związek z prologiem. Myślałam - co stało się z tamtymi braćmi, których ojciec okazał się nadnaturalną istotą? No i wkrótce otrzymałam odpowiedź.
    Chociaż przybrana matka Charliego bezpośrednio się tutaj nie pojawiła, już teraz nie pałam do niej sympatią, co chyba nie jest zaskoczeniem. Doprawdy, dziwna kobieta, na dodatek taka oschła i zimna. W każdym razie dziećmi nie potrafi się zajmować, skoro czują się w domu - a przynajmniej chłopak - niezbyt swobodnie. Z kolei Muriell od razu zdobyła moje zaufanie. To przemiła, ciepła kobieta, dlatego cieszę się, że w życiu głównego bohatera jest ktoś taki.
    Ten artykuł o pożarze zmienił kompletnie wszystko, cały nastrój tego rozdziału. Prawdę powiedziawszy również byłam w szoku, chociaż chyba nie można tego porównać z tym, co czuje Charlie. Jakim cudem nie pamięta nic z tamtego wydarzenia? Nie pamiętał nawet swojego starszego brata, który przebywa teraz nie wiadomo gdzie. Czyżby Rackell miała z tym coś wspólnego? Ogólnie nie mam pojęcia, w jaki sposób chłopcy zdołali wyjść żywi z tego całego pożaru. Chyba... Chyba że sami go podłożyli.
    Niecierpliwie czekam na ciąg dalszy <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie dziwię się Charliemu, że tak zareagował, gdy tylko zobaczył swoje zdjęcie w gazecie. Żyjesz z osobami, z którymi masz do czynienia na co dzień, a potem okazuje się, że są dla ciebie zupełnymi obcymi osobami. Z pewnością chłopak będzie chciał się dowiedzieć się od swojej "przybranej" matki, jak trafił do ich domu. Zdecydowanie ma prawo na wyjaśnienia. I też wiem, że będzie chciał odnaleźć swojego starszego brata.

    A pani Muriell jest na prawdę przesympatyczną osobą. Polubiłam ją bardzo :)

    Jestem ciekawa już ciągu dalszego.
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo mi się podoba układ w tym szablonie. Jedynie, co szwankuje, to link do komentarzy - nie działa, ale na szczęście jak kliknę w tytuł postu, to jest okej ^^
    Charlie nie ma sielanki ze swoją zastępczą matką, ale i tak uważam, że nie było mu aż tak źle. Nie klepią biedy, nie ma patologii, a nawet i pojawiła się przyjazna osoba w postaci Muriell ;) Pomijam upierdliwą młodszą siostrę, bo to chyba norma.
    Szybko pojawiło się nawiązanie do prologu. Szczerze mówiąc, nie wiem, co mam o tym myśleć. Charlie miał dziewięć lat, kiedy wybuchł pożar i umarł jego ojciec, i nie pamięta swojego brata? Rozumiem, jakby miał trzy, wtedy mało co się rozumie, ale dziewięciolatek jest na tyle rozgarnięty (z tego co pamiętam, bo tyle lat miałam daaaaaaawno temu). No chyba że ktoś wyczyścił mu pamięć, wtedy zrozumiem. Może w przyszłych rozdziałach jakoś rozjaśnisz moje wątpliwości :)
    Z Murriel też mi coś nie gra, bo raz chłopak mówi, że to sprzątaczka, a potem nazywa ją opiekunką.
    Ogólnie rzecz biorąc, rozdział podobał mi się. Z błędów wypatrzyłam tylko tyle, że piszesz "tą" tam, gdzie powinno być "tę", np. tu:
    Co dziwne, lubiłem tą dziwną, podstarzałą kobietę(...)
    Gdzieś jeszcze widziałam, ale mi uciekło ;<
    Pozdrawiam i czekam na następny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wreszcie udało mi się to przeczytać ! Tak, udało mi się znaleźć spokój i nic mnie nie rozpraszało. Od razu mówię, że nowy szablon podoba mi się o wiele bardziej niż poprzedni ;) W sumie zdziwiła mnie zmiana głównego bohatera, raczej myślałam, że tekst będzie z perspektywy starszego.
    "po czym przyjrzałem się uważnie fotografią." -powinno być 'fotografiom' ;) I w jednym miejscu faluje dialog.

    Mam nadzieję, że na następny nie trzeba będzie tak długo czekać ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Charlie... taki kochany dzieciak, a mimo wszystko nie miał łatwo. Stracił ojca.. Mieszka w rodzinie zastępczej, tak? W każdym razie ta młodsza siostrzyczka i matka zastępcza są siebie warte xDD Przynajmniej Muriell jest sympatyczna, choć mam wrażenie, że jej rola będzie znacznie większa.

    Ogólnie to rozdział mi się podoba. Jest ciekawy, wyjaśnia kilka kwestii z prologu, który też przeczytałam xDD Ale nie chciało mi się komentować.
    Jest naprawdę świetnie: odpowiedni klimat, otoczka...
    Jak dla mnie bomba. :)

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Zanim przejdę do rozdziału, chciałam jeszcze skomentować nowy wygląd. Poprzednim razem, jak dobrze pamiętam, na blogu gościły krzykliwe kolory. Pamiętam, że czerwień strasznie drażniła moje oczy. Była taka wściekła i nie bardzo chciała współgrać z białym kolorem tekstu. Teraz zaś panują nieco ciemniejsze i spokojniejsze barwy. Nawet mi się podobają, chociaż mam wrażenie, że jest trochę zbyt pstrokato. To chyba za sprawą tych kolumn, dodatków w tytułach widgetów, i obramowania postu. Chociaż jest ładnie i znośnie, to raczej nie w moim stylu. :)
    Jeśli zaś chodzi o rozdział, to muszę przyznać, że to kawał dobrej roboty. Ostatnio narzekałam na to, że nie mogę sobie poczytać dłuższych rozdziałów, a teraz mam wrażenie, że ktoś w końcu wysłuchał mojego narzekania. Czytałam, czytałam i nie widziałam końca. A kiedy dobrnęłam do ostatniego zdania, zażegnałam uczucie niedosytu. Pobudziła się za to moja ciekawość i wyobraźnia. Wpatruję się w ekran monitora i oczami wyobraźni widzę głównego bohatera, który za wszelką cenę próbuje poznać prawdę. Robi awanturę matce, która wychowywała go w kłamstwie i oznajmia, że rusza w poszukiwania swojego brata (tak w ogóle to jestem ciekawa, co się z nim stało). Nie ukrywam - chętnie potowarzyszę Charliemu, bo zastanawiam się, dlaczego rozdzielono bliźniaków, i dlaczego matka Charliego próbowała zatuszować prawdę. Sądziła, że to wszystko się nie wyda?
    Naprawdę dużo się wydarzyło w tym rozdziale i muszę Cię pochwalić. Nigdy wcześniej nie miałam możliwości zetknąć się z Twoją twórczością, a teraz, kiedy o tym myślę, nawet żałuję, bo od pierwszych zdań widać, że posiadasz talent i predyspozycje do bycia pisarką. Twoje teksty są przyjemne i bardzo lekko, płynnie się je czyta. Posługujesz się poprawną polszczyzną i masz bogate słownictwo, którego strasznie Ci za zazdroszczę. Do tego wszystkiego dochodzi wyobraźnia, dzięki której powstają tak cudowne obrazy. Czytając Twoje posty, oczami wyobraźni widzę opisywane sceny i mam wrażenie, że jestem razem z Twoimi bohaterami, stoję gdzieś z boku i widzę ich poczynania, mając wgląd do ich myśli. To przyjemne uczucie, którego rzadko kiedy doświadczam.
    Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Mam nadzieję, że następny będzie równie interesujący.
    Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
  9. Może powiedzieć, że kocham to opowiadanie! Zacznę jednak od tego, że pozytywnie zaskoczyłaś mnie faktem, iż to nie kolejna historyjka o istotach nadprzyrodzonych z wielkim romansem w tle - oczywiście bardzo chcę, by takowy wątek się tutaj pojawił, jednak cieszę się, że póki co zrzuciłaś go na drugi plan. Za to zaserwowałaś czytelnikom relację ojciec-syn. Jeszcze nie spotkałam się z tym, by to właśnie ktoś starszy był wilkołakiem.
    Co do prologu - wcale nie dziwię się Kainowi, że był taki przestraszony, kiedy obudził się w nocy. Sama tak mam, że wtedy widzę nie wiadomo co - raz sukienka na wieszaku przypominała mi Samarę z Ringu, przez co nie mogłam później zasnąć xD W przypadku naszego bohatera jednak przypuszczenia okazały się prawdą. Nie potrafię nawet wyobrazić sobie tego, co czuł, kiedy zobaczył, jak jego ojciec zamienia się w zwierzę, które w dodatku musi zabić. To musiało być traumatyczne przeżycie. I w dodatku ta rozmowa... całe życie tego małego chłopca legło w gruzach.
    Co do pierwszego rozdziału: od razu polubiłam Murriel. Taka z niej ciepła i opiekuńcza kobieta. Dobrze, że pokazała Charliemu gazetę. Nie dziwię się jego reakcji. Zastanawia mnie tylko, co spowodowało tamten pożar, jakim cudem chłopcy uciekli i dlaczego Charlie nic nie pamięta. No i oczywiście - gdzie teraz jest Kain.
    Już nie mogę doczekać się następnego rozdziału. Widzę, że mimo tak często opisywanego tematu, Twoja historia jest naprawdę oryginalna, to duży plus.
    Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  10. Niebawem przybędę z komentarzem! :) Przepiękny szablon :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matka głównego bohatera to oschła kobieta, która bez gadania nie potrafi opiekować się własnym dzieckiem. To smutne, ponieważ każdy zasługuje na ciepły, rodzinny dom, którego Charlie tak naprawdę nigdy nie miał. Cieszę się, że miał w swoim życiu taką osobę, jak Muriel (to imię kojarzy mi się z Muriel z "Chojrak tchórzliwy pies" xD). Charlie to taki zwykły nastolatek, który czasami najpierw zrobi, wybuchnie, a potem musi przepraszać. Jak na razie niczym szczególnym się nie wyróżnia. Jestem ciekawa postaci Kaina. Coś mi się wydaje, że to będzie ten bardziej problematyczny brat, który nieraz da komuś popalić. Coś czuję, że będzie on moim ulubionym bohaterem. Uwielbiam takich bad boyów. Jestem tylko ciekawa, jak będzie wyglądało spotkanie braci... Nie mogę się doczekać rozwinięcia fabuły. Zapowiada się naprawdę ciekawie. Oby Charlie wszystko sobie przypomniał. Dobrze, że Muriell pokazała mu tą gazetę...
      Co do Rackell - nie polubiłam jej. Taka wredna zołza z niej. Ale kto wie, może kiedyś tam zmienię o niej zdanie? Zobaczymy.
      Dodaje do linków, obserwowanych + proszę o informowanie mnie o nowościach. Dziękuję za komentarze u mnie i pozdrawiam serdecznie! :)

      Usuń
  11. Cześć! Na początku dziękuję Ci za komentarz pod prologiem mojego opowiadania. Nie wiem dlaczego, ale ciężko mi się czyta Twoje opowiadanie.Może jest to wina małej czcionki, nie wiem... Albo mam coś z oczami. Niemniej jednak już od początku rozdziału nie polubiłam Charliego, ale za to jego brata, mimo że nie mam pojęcia jaki będzie, darzę pewną nutką sympatii, tak w ciemno.
    Twoje opowiadanie jest jak najbardziej ciekawe i mnie naprawdę zainteresowało, wiec będę tutaj zaglądać i wyczekiwać kolejnych rozdziałów.
    Jak napisałaś, że Twoim zdaniem kolejny jest jeszcze lepszy to na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Czekam z niecierpliwością i zapraszam do mnie na rozdział pierwszy :)
    Życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  12. Zazwyczaj jest tak, że nie lubię głownego bohatera/bohaterki. O Charliem jeszcze nie mam wyrobionego zdania. Wydaje się być histerykiem. I na dodatek stłamszony przez własną matkę - naprawdę nie może jej się postawić?
    Murell za to już nie lubię. Wstrętne, wścibskie babsko. Ładna mi niespodzianka. Zamiast jakoś delikatnie mu tę nowinę przekazać, albo najlepiej w ogóle nie wtykać nosa w nie swoje sprawy, rzuca mu w twarz gazetę. I na dodatek grzebie po ich domu, szukając zdjęć, zamiast robić to za co jej płacą. Wiem, że bez jej interwencji akcja by się nie ruszyła, ale no po prostu mnie denerwuje.
    Sam pomysł z pożarem (czyżby to Kain go spowodował po tym, jak zabił ojca?) jest bardzo dobry. Nie mam pojęcia tylko dlaczego chłopak niczego nie pamięta. To było tylko siedem lat temu... Nie zwróciło jego uwagi to, że nie pamięta niczego sprzed swoich dziesiątych urodzin? Dziwne.
    Niebawem pewnie nastąpi spotkanie bracu - ciekawe, czy Kain pamięta tamtą noc? Jak dla mnie, źle zrobił słuchając ojca. Nie wiem czy to byłą zwykła przemiana w wilkołaka czy może jakaś klątwa i jego ojciec nigdy już miał nie stać się człowiekiem, ale to w końcu jego ojciec. I nawet jeśli go zaatakował, to przecież nie był sobą. Kain powinien to zrozumieć. Udało mu się uciec, poszedł po nóż. Mógł zabierać brata z domu i spieprzać, a nie ojca mordować. Z takiego dziecko nic dobrego nie mogło wyrosnąć.
    Pozdrawiam i życzę weny. Mam nadzieję, że do spotkania braci dojdzie już niedługo, a Charlie otrzyma odpowiedzi, bo naprawdę zaczyna histeryzować.

    OdpowiedzUsuń
  13. Podoba mi się, naprawdę mi się podoba. Język, opisy, całe wyrażanie uczuć przez głównego bohatera. Nie jestem może fanką pierwszoosobowej narracji, ale tu świetnie się ona spisuje.
    Charlie...To dopiero pierwszy rozdział, więc za wiele o nim powiedzieć nie można. Wydaje się być osobą skrytą i jakby unikającą jakichkolwiek konfliktów, co wyjaśnia apatię związaną z traktowaniem go przez matkę. Matka, po samym opisie, wydaje się bezduszna, a przecież każde dziecko potrzebuje trochę matczynej miłości.
    Podoba mi się postać Muriel, jest naprawdę kochana i wyraźnie widać, że na sersu leży jej dobro Charliego. Przynajmniej nie jest sam.
    Zastanawia mnie sprawa tego zaniku pamięci u chłopaka. Minęło siedem lat, on miał 9, gdy to się stało - powinien wszystko pamiętać. Czyżby jakiś szok, który spowodował zapomnienie o tych sprawach czy jednak ingerencja kogoś innego?
    Jestem strasznie ciekawa, co stało się z Kainem i nie mogę doczekać się spotkania braci. Morderstwo ojca na pewno wpłynęło na niego mocno.
    Z niecierpliwością wyczekuję kolejnego rozdziału i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  14. Muszę przyznać, że ten szablon zachwycił mnie swoją niebanalnością, chociaż u mnie na monitorze ucina ramkę obserwatorzy tak, że widzę jedynie fragment literki O, no ale ogólnie to naprawdę świetny szablon :)
    Co do rozdziału to najbardziej po lekturze zastanawia mnie, co się działo z Kainem po pożarze i dlaczego Charlie go nie pamięta. Dziewięciolatek powinien być na tyle rozgarnięty, by ogarniać co się wokół niego dzieje, a co więcej pamiętać to, przynajmniej częściowo, po latach, a tymczasem Charlie wydaje się, jakby przeszedł jakieś dziwne pranie mózgu, po którym wspomnienia mu zwyczajnie wyparowały.
    Czytają o Murriel, cały czas przed oczami miałam Moirę z American Horror Story (jeżeli nie oglądałaś tego serialu, to serdecznie polecam, tak swoją drogą ;). Dobrze, że mimo bezosobowej matki i wkurzającej siostry, Charlie miał kogoś tak dobrego i serdecznego w swoim życiu, mógł trafić o wiele gorzej.
    Czekam na więcej i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń